wtorek, 17 sierpnia 2010

Świat wg. Bartka- Najnowsza rasa psów

Pies rasy Lord Wader
Nazwa: LORD WADER
Rasa powstała przez przejęzyczenie.

6.40 Niedomówienie

6.40. Na ulicach pustki. Tylko pracownicy MPGK sprzątają po wczasowiczach zaśmiecone ulice. Stado mew, wron i kotów częstuje się ze śmietników.
-Co to są za ptaki, te czarne.
-Wrony. Zjadają właśnie ze śmietników resztki po ludziach.
- To ktoś tu umarł?

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Wyrazy nieprzyzwoite

6.00 rano na obozie w Darłówku, pobudka. Jedziemy z Bartkiem do lekarza- nie umie przestać rzygać, jak sam twierdzi. A kupę, to chyba rok temu zrobił. Zmienił zeznania, gdy w sobotę pojawił się lekarz z pogotowia- nie rok, a miesiąc temu, ale za to tylko taki bobek. Gdzie on to wszystko gromadzi? Na bolący brzuch pomaga mu tylko stara metoda mamy Dominiki - ZEGAREK (masowanie brzucha zgodnie ze wskazówkami zegara- usuwa z brzucha wszelkie bąki ;) i bliskość dorosłych. Daję mu do kieszonki trzy monety pięciozłotowe, by samodzielnie zapłacił za przejazd busem. Wystarcza jedna. Złotówka z powrotem. Kierowca wysadza nas na Skłodowskiej i wędrujemy do przychodni dziecięcej na Królowej Jadwigi. Czynna od 8.00. Jest godzina 7.50. Drzwi zamknięte, wokół cisza. Trzy minuty później podjeżdża niskawa pani czarnym golfem. Wędrujemy za nią na pierwsze piętro przychodni. Ustawiam się przed rejestracją.
- Rejestracja od 8.00!?- rzecze kobieta o wątpliwie sympatycznym usposobieniu. Racja dopiero 7.58.
- Już można.- wybiła 8.00
Po zarejestrowaniu, czekamy na panią doktor. Proszę Bartka, by, jeśli zapytany przez panią doktor co się dzieje, zamiast słowa "rzygam", użył lepiej brzmiącego z ust ośmiolatka "wymiotuję".
Pani doktor zadaje mi szereg pytań i zabiera się za Bartka.
-Sikałeś rano?
- Nie.
- Wczoraj, przed snem na pewno.
- Też nie. Rzadko sikam. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio.
Podpowiadam pani doktor, że z kupą ma to samo (może gromadzi gdzieś pod skórą).
Ostry nieżyt żołądka. Z przymrużeniem oka na to niesikanie i niekupkowanie.
- Dieta przez dwa dni. Do jedzenia tylko suchary. Do picia Coca-Cola. Najlepiej nieodgazowana. Jak się człowiek nagazuje to łatwiej potem sobie pobąkiwać czy nawet rzygnąć.
Bartek zaskoczony słowami pani doktor, spogląda na mnie niezrozumiale.Gdy tylko opuszczamy gabinet, dziękując za pomoc:
- To jak to jest? "Rzygać" to chyba jednak fajne słowo, co?
- Przyzwoite, jak się okazało. Z powrotem wracamy taksówką, bo nie ma już busa.
- To się rozumie.
- Jeszcze tylko do apteki po czopki.
- Po czepki do apteki? i co będziemy z nimi robić?
- Po czopki, takie jakby naboje, które wkłada się do pupy.
- Tabletki do dupy? To ja lepiej je połknę.
- Nie można. Nie wkładała ci mama nigdy czopków?
- Nie- odpowiada z obrzydzeniem na twarzy.
W taksówce, na tylnym siedzeniu znajdujemy lizaka. Nieodpakowanego. Nówka. Pewnie ktoś zostawił. Może wnuki taksówkarza.
- Wypadł pani lizak- szeptem informuje mnie Bartek.
- To nie mój. Już tu leżał zanim weszliśmy. Możesz go sobie wziąć- wciąż szeptem oczywiście.
- Ukraść?
- Zaraz tam ukraść. Włóż go niezauważalnie do kieszeni i już. Nagroda za pierwszy w Twoim życiu czopek.
Płacimy za taksówkę, biegiem do pokoju. Nakładam rękawiczki, Bartek ściąga gacie. Rach ciach i po wszystkim.
- I jak?- pytam.
- Było dziwnie.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Pieniny za 4 zł

Coby z pourlopowej degrengolady wreszcie się wyrwać, pierwszą sobotę sierpnia postanowiliśmy spędzić w Pieninach. Za punkt honoru obraliśmy sobie wejście na Trzy Korony. I pewnie cel zostałby osiągnięty, gdyby nie fakt, że budzik nie zadzwonił o zaplanowanej 5.00, a z domu wyruszyliśmy dopiero po 8.00. Po drodze zaliczyliśmy kilka wahadeł-spowalniaczy sponsorowanych przez EU i już przed 13.00 parkowaliśmy samochód na parkingu najbliższym początkowi szlaku. Przy wejściu do parku, dokładnie zapoznaliśmy się z instrukcją korzystania ze szlaku (nie, nie moi drodzy, to nie Norwegia i o nieograniczonym korzystaniu z natury można zapomnieć). Ścieżek skracać nie było jak- stromo jak na klatce schodowej wieżowca, jednakże ledwo powstrzymaliśmy się od wyrycia na drzewie AGA LOVE BOGDAN. Dzięki Bogu mieliśmy też z sobą czekoladę i jogurty, więc czarno-brązowa wiewióra uszła z życiem, a staranności dokładaliśmy wszelkiej, żeby papierosowe pety lądowały w pustej puszce po piwku:)

Poniżej wersja dla dzieci poniżej 6 roku życia oraz obcokrajowców:

Szlak zaczynał się na drugim brzegu rzeki, przeprawiliśmy się więc przez Dunajec drewnianym promikiem napędzanym pracą rąk dzielnego górala. Po zejściu na ląd, czekała nas wspinaczka prawie osiemset metrów w górę (Sokolica 747 m n.p.m.)- droga stroma, bez możliwości rozłożenia się na polanie (tak, tak.... to nie Beskidy :( ) Zipiąc i sapiąc (piszę tu o sobie) dotarliśmy na szczyt, gdzie przywitała nas ponad pięciuset-lenia modelka wielu zdjęć i pocztówek- Kinga Pienińska. Reliktowa sosna, dodam, żeby nie było niejasności. Po kilku chwilach odpoczynku (Bogdan naruszył naturalne środowisko reliktowych sosen, kładąc się poza barierkę tuż nad przepaścią prowadzącą prosto w otchłań Dunajca) ruszyliśmy z powrotem w dół. Niestety musieliśmy zrezygnować z dalszej wędrówki (dodatkowe 2,5h na Trzy Korony), gdyż ostatni góral schodził z promu o 20.00. Wybraliśmy się więc na obiad- jak nigdy, zamówiłam pstrąga (never ever nie zamawiam ryby- może taka pozostałość po urlopie nad Bałtykiem), Bogdan zbójnicką kieszeń (?!? nie chcę chyba wiedzieć skąd ta nazwa) i wybraliśmy się na 2km spacer do bankomatu- zabrakło nam drobnych na parking.

PRAKTYCZNA RADA: na pienińskich szlakach, tuż przed samym szczytem znajdziecie niebywałą w górach rzecz: Kasę- pobór opłat (4zł bilet normalny, 2zł ulgowy) za wejście na punkt widokowy na szczycie, obsługiwany przez pracownika parku, który codziennie wędruje w górach 1,5h w jedną stronę by dotrzeć do pracy, potem tyle samo by zasiąść w domu na kanapie przed telewizorem. RADZIMY MIEĆ ZE SOBĄ DROBNE, żeby nie musieć się wracać :)