środa, 16 lutego 2011

"Po 4 zawsze jest 5. Liczyć jeszcze umiem."

Wszystkie państwowe ośrodki zdrowia, decyzją sanepidu powinno się zamykać na okres zimowy, ze względów epidemiologicznych i ryzyka wystąpienia obłędu zbiorowego. Błąd systemu, czy też komunistyczne przyzwyczajenia pań rejestratorek w wieku grubo poemerytalnym, przyczyniają się do tworzenia się ludzkich zatorów w arteriach peerelowskich korytarzy budynków przychodni. Porejestrować wszystkich płatników-wcale-nie-niskich-składek-zdrowotnych na jedną godzinę i z ulgą udać się do zamykanego pokoiku na herbatkę. Cisza i spokój. A frajerzy niech się biją o krzesła w poczekalni. Oczywiście, można nie udawać się do lekarza zaraz po przebudzeniu mając numer 14, ale by móc przechytrzać chory system, najpierw trzeba go poznać. Piętro niżej, dla przykładu w poradni K, instytucja nadawanych numerków nie przypadła Paniom do gustu wcale, a wcale. Rozpierdol. Dlatego też, nawet największy wróg systemu uzna, że numerki w sumie złe nie są. Oczywiście......byłoby cudownie gdyby panie z rejestracji, mogły przewidzieć średni czas, jaki lekarz przeznacza na jednego pacjenta i konkretny numerek przypisywać konkretnej godzinie.I wieszaka na kurtki by starczyło, i krzeseł i być może panie rejestratorki nie musiałyby uciekać od zgiełku korytarzowego w odosobnienie. Ale tutaj w użycie musiałyby wejść skomplikowane obliczenia matematyczne i przynajmniej jeden dzień obserwacji, co niemożliwe jest z pozycji tyłka wciśniętego w fotel za nieprzeszklonymi drzwiami.
Jakże dziwnie i nieprzewidywalnie zachowują się rodacy w obliczu oczekiwania na swój numerek. Bijąc rekordy Guinnessa, jedna z pań cały czas oczekiwania  na swoją kolej (ok 2h), spędziła w pełnym zimowym ekwipunku ubraniowym: kurtka, szal, beret, rękawiczki i w takiej to postaci pewnym krokiem weszła do gabinetu na badanie okulistyczne. Po wizycie znamion rozebrania również nie nosiła. Co mniej rozwinięci umysłowo, od czasu do czasu pukali do gabinetu przypominając się lekarzowi, że oni tu stoją i czekają, żeby przypadkiem o nich nie zapomniał. Ci z zacięciem aktorskim, pakowali się do gabinetu co drugie usłyszane nazwisko, udając problemy ze słuchem.
Mając mnóstwo szczęścia trafia się na lekarza o ludzkiej twarzy (!!!) i rzeczowe podejście do pacjenta rekompensuje urazy psychiczne nabyte w poczekalni.

Do toalet w tym okresie lepiej nie zaglądać. Słowo zator mogłoby tutaj nie wystarczyć.

p.s. Dzięki Bogu, Hemingway'em nie jestem i zapachów rodaków opisywać nie będę. Może dzięki temu dokończycie dzisiaj śniadanie.

wtorek, 9 listopada 2010

Porządkujemy się

W telewizji pojawiają się pierwsze reklamy z udziałem Mikołajów przeróżnych, troszkę więc oprzytomniałam, że  już mamy listopad i święta za pasem. Co roku kisiłam barszcz, piekłam pierniczki, które następnie w pudełkach po butach rozwoziłam po rodzinie. Rodzinę muszę zmartwić- tradycję barszczowo-ciasteczkową zawieszam. Do  odwołania.
Nie da się niestety odwołać świątecznych porządków- w końcu przynajmniej raz w roku do szafek trzeba zajrzeć, pousuwać wdzianka nadające się już tylko na Fancy Dres Parties, zetrzeć kurze z lamp i zrobić trochę miejsca na klamoty, które zbierać będziemy przez cały następny rok.
Lista chemikaliów porządkowych przygotowana, nic tylko wybrać się na zakupy. Może dzisiaj się uda. Wykorzystujemy pierwszy od miesięcy tydzień, kiedy to Bogdan chodzi na poranną zmianę i można coś razem porobić po południu. Z tym robieniem rzeczy razem, to, jeśli chodzi o sprzątanie, wygląda to tak, że ja tylko nadzoruję prace i staram się mocno motywować Bogdana, podczas gdy to on jest głównym wykonawcą. Dlatego też proszę się nie dziwić dlaczego tak szybko zaczęliśmy- podział obowiązków zniesiony, a Bogdan obarczony całą brudną robotą. Mam nadzieję, że buntu nie będzie :)

środa, 20 października 2010

Niemowlęce wiano by Nogi :)

Tym razem ja zagościłam u Nogów (zdecydowałam się jednak na tę formę :). Wpadłam z szybką wizytą w nowym mieszkaniu (a właściwie domu)  Agi i Mateusza. Niestety Bogdan cała niedzielę spędził w Rybniku, w odwiedziny przyjechałam więc sama. Przyjemne ciepłe kolory na ścianach, duża powierzchnia i choć umeblowanie niekompletne (nie martwcie się kochani, my po dwóch latach mieszkania wciąż mamy braki :)) mieszkanie robi wrażenie bardzo przytulnego i na pewno świetnie się Wam mieszka. Mam nadzieję, że niebawem rozgościmy się u was na nocy filmowej (niedawno w domu pojawił się ogromny i supernowoczesny telewizor- congrats! ) i wtedy Bogdan też będzie mógł doświadczyć Waszych wygód :)
Kolejnym celem wizyty było odebranie Maksiowej wyprawki :) Aga zdecydowała, że mam wykorzystać co tylko się da, następnie podokładać dziecięcych rzeczy, zamknąć szczelnie i czekać, a nuż niebawem poprosi mnie o zwrot :) Mimo iż jeszcze długa droga przede mną, z ogromną chęcią poprzeglądałam ubranka, podzieliłam na rozmiary i teraz czekają sobie na wypranie ;)
Przy przeglądzie ciuszków towarzyszył nam ich właściciel ;) mieliśmy ubaw po pachy z jego niemowlęcą piłeczką :) Check this out!





Goście Goście :)

Mogłoby się wydawać, że kobieta, która normalnie pięć dni z całego tygodnia spędzała w pracy, musi zanudzać się na śmierć będąc kolejny już miesiąc na L4. Mogłoby tak być, gdyby nie fakt, że każdy dzień jest inny (wachlarz dolegliwości ciążowych ogromnie szeroki), a wejście po schodach czy załadowanie naczyń do zmywarki przyprawia o zadyszkę i zawroty głowy. Rewelacyjnie, choć równie męcząco, działają spacery. Gdy tylko pogoda na to pozwala, wymykam się spod kocyka na świeże powietrze. Najbardziej lubię, gdy na spacer nie muszę wybrać się sama :)

Pewnej jesiennej soboty na spacer do Czerwionki przyjechali goście z Piekar. Rodzinka Nogów (Nóg? nigdy nie wiem :)), sztuk 3 i rodzina Groborzów, sztuk widocznych 2 (a może nawet 2,5 biorąc pod uwagę moją aktualną wagę:) ) wybrały się na karmienie kaczek i łabędzi na Tamie. Mały Maks utaszczył bochenek krojonego chleba nad wodę i radości nie było końca. Kaczki nie dawały za wygraną i już po chwili chleb się skończył, a my skierowaliśmy kroki do najbliższego parku. Maks z płaczem na ustach pożegnał ptactwo wodne :)
Na szczęście zabawy w liściach i konkurs na największy brzuch okazały się na tyle atrakcyjne, że łzy szybko wyschły z policzków. Gdyby tyko wieczory jesienne nie bywały tak chłodne, na pewno zagościlibyśmy w parku na dłużej. Ponadto Bogdan planował na kolację smakowite sandwiche- co dodatkowo zmotywowało nas do szybkiego powrotu :)

A poniżej dokumentacja fotograficzna:)