Mimo wielu mitów i legend na temat polskiej części tego morza (zimno, brudno, kradną, drogo, ryby nieświeże, piasek zbyt gruboziarnisty) i powszechnej modzie na kurorty zagraniczne, zaplanowaliśmy podróż wzdłuż wybrzeża od Władysławowa na zachód. Chcąc uniknąć sanatoryjnej atmosfery, Bogdan zaproponował namiot jako naszą kwaterę. Przyznaję z wielkim wstydem, że wakacje pod namiotem wciąż wisiały nieodhaczone na mojej must-do liście, tak więc bez żadnych oporów i wcześniejszych przygotowań rozpoczęliśmy pakowanie.
Na trzeciego do namiotu zgłosiła się Dominika. Wstępna wersja zakładała: Dominika+pies, ale dzięki uprzejmości siostry Domi, psa udało nam się uniknąć. Przy wieczornym piwku z okazji wielkiego kioskowego shut-down'u, chętny na transport do Chłapowa okazał się Edłord (aka Edek), którego znajomi akurat tam przebywali na wakacjach i do których, w początkowej fazie Edłord miał dołączyć. Dnia następnego na grillu u Ocza, gospodarz wyraził wielki smutek z braku urlopu i tym samym, niemożności dołączenia do naszej wakacyjnej przygody. Sprawa wydawała się być beznadziejna. No bo jak tu urlopować, skoro urlopu się nie ma. Do teraz w sumie nie wiem jak, i chyba raczej nie chcę wiedzieć. Oczo, nie mieszcząc się do zapakowanego po brzegi gratami samochodu, postanowił podróżować pociągiem, nie odpuszczając wakacji nad morzem. (Ciekawe czy Kodeks Pracy definiuje jakoś takie zachowanie pracownika??)Z powodu licznych nieudanych prób naprawy klimatyzacji w samochodzie Domi, opóźnieni, wyruszyliśmy z Czerwionki w poniedziałkowy wieczór. Ja, Bogdan, Domi i Edłord w samochodzie pełnym totalnie zbędnych (jak się okazało w dniu powrotu) rzeczy. Czas podróży mijał dość szybko, drogi pustawe a po podziale trasy na głowę przypadało ledwo ponad 200 km na kierowcę. Bułka z masłem. Mimo częstych przerw na papierosa, siku oraz konsumpcję jaj i kotletów, tuż po świcie w ramach konkursu Edłord jako pierwszy zobaczył morze.
Chwilę później, po 6.00, na polu przywitał nas lekko zawiany pseudo-ochroniarz, dając pełną swobodę w doborze miejsca do rozbicia. I tak już po 20 minutach byliśmy rozłożeni i gotowi do powitania z morzem, piwo otwarte, papieros odpalony. Po całonocnej podróży wszyscy aż drżeli, by rozłożyć ręczniki na plaży i pogrążyć się w lenistwie i degrengoladzie. Wtedy to pojawił się właściciel pola, prosząc o przesunięcie namiotów bardziej w lewo, by umożliwić przeprowadzenie drenażu gleby (?!?).
Dwadzieścia minut później, jako pierwsi plażowicze w całym Władysławowie, leżeliśmy na plaży odszyfrowując przekaz przepływających nad nami chmur, rozkoszując się jakże rzadką chwilą w życiu dorosłych ludzi, kiedy to nic nie trzeba robić. Rzadko udaje mi się wyłączyć dorosłość, do tego stopnia by w pół drogi z Rozewia do Chłapowa uciąć sobie drzemkę na plaży, bo po prostu poczułam się senna. Totalnie nieznany mi stan nicniemuszenia. Nie taki odgórny, sztuczny. Taki najbardziej od-wewnętrzny.
Dnia trzeciego wszyscy wyruszyliśmy w poszukiwaniu mało zacielonej wczasowiczami plaży, z namiotem plażowym pod ręką, piwami w torbie oraz najbardziej hitową grą karcianą tego lata - UNO. Głównie graliśmy na życzenia i rozkazy, choć co odważniejsi w drodze na Hel, poszli na całość i z każdą przegraną ochoczo pozbywali się jakiegoś elementu garderoby. Docierając do celu wycieczki, w samochodzie na pięciu podróżujących, tylko trzej pozostali w ubraniach, z tego dwóch nie biorący udziału w rozgrywce.
Nieświadomi regulacji użytkowania plaży, trzy noce pod rząd spędziliśmy ogrzewając się ciepłem płomieni ogniska. Były kiełbaski, spalone kartofle, body-shot'y jak i szampan z okazji naszej rocznicy ślubu, podarowany nam przez współtowarzyszy urlopu (przy okazji raz jeszcze podziękuję za pamięć :)).
Będąc nad morzem od ryb człowiek się nie odgoni. Od tych na talerzu, rzecz jasna. I tu, ku przestrodze rybnych laików- zamawiając turbota, odpuście sobie dodatki, a najlepiej potraktujcie go jako danie dla czteroosobowej rodziny. Ku mojemu zdziwieniu, Bogdan dał radę rybie wielkości jego głowy. Gratuluję :)
Nie da zebrać się tego tygodnia w jeden post. I tak najwięcej pozostanie w nas. Dla mnie urlop w Chłapowie prześcignął w rankingu Rodos all-inclusive sprzed dwóch lat, dla kogoś z ekipy były to wakacje życia. Przy następnym planowaniu urlopu pamiętać należy, że miejsce tak na prawdę nie ma żadnego znaczenia. Do zobaczenia, mam nadzieję, za rok na Mazurach!