poniedziałek, 23 listopada 2009

Time to personalize :)

Nie żebyśmy mieli problem z wyrażaniem własnego indywidualizmu w małżeństwie. Nie, nie. To nie główny powód. Jaki właściwie on jest trudno wyczuć. Sama muszę przyznać, że na całej sprawie pewnie zaważył mój dziecinny egoizm i może troszeczkę przewlekła dieta, która odbiera całą radość życia i ogranicza wybór przyjemności. Musiałam sobie jakoś pomóc. Choć i tak wiem, że to wszystko wymówki :)Po prostu się zakochałam. Tak od pierwszego wejrzenia. I teraz mam go tylko dla siebie :)a mąż mój nie będzie już musiał być zrzucany ze swojego, tylko dlatego, że zapomniałam składników potrzebnych do upieczenia ciasta. Maleństwo to przesłodkie, teraz tylko pozostaje kwestia przestawienia się na 10 cali i już :) isnt' it lovely? Yes, it is :)

Niedziela inna niż wszystkie :)

Najlepszą receptą na jesienne pluchy niewątpliwie jest truskawkowa nalewka i placek ze śliwkami. Na szczęście pogoda na południu kraju pięknie pozłociła nam krajobraz,na brak słońca narzekać nie możemy, tak więc obeszło się bez zbędnych kalorii. Ale za to goście przesłodcy nadjechali do nas z odległych okolic Tarnowskich Gór. Ni z tego ni z owego postanowiła odwiedzić nas Dominika z włochatym przyjacielem. Mniej włochaty dostał odpust i mógł zająć się swoimi sprawami. Choć wizyta nie należała do najdłuższych, bo zaledwie kilka godzin, czas spędziliśmy bardzo aktywnie. Po pierwszym makijażu wybrałyśmy się na spacer wokół Tamy, sprawa oczywista towarzyszył nam Lucky. Kilka plotek, trochę narzekania na zapasy tłuszczu i cały ocean nadziei na lepsze dni. Wagowo lepsze dni. Silnie postanowienia. Wytrwać musimy, w nagrodę przygotuję ucztę z szampanem i truskawkami. Choćby miałoby to nam zabrać kilka miesięcy. Póki co delektuję się sprezentowaną herbatą mandarynkową, pluskając się w wannie wypełnionej rozgrzewającą solą (z tego samego źródła). Nawiedzajcie Nas częściej!




Lucky presji babskiego towarzystwa nie wytrzymał i po dzikich zabawach z Bogdanem poległ na polu bitwy:)

niedziela, 15 listopada 2009

Jesień we dwoje

I znów zagościła do nas nasz Złota Polska Jesień. Natychmiast wykorzystaliśmy tą okazję i wybraliśmy się na krótki spacer, który niespodziewanie przeciągnął się do dwóch godzin. Trochę dla relaksu, trochę dla zdrowia i trochę dla odmiany (ostatnie weekendy były ostro zakrapiane deszczem, a my jeszcze lekko wspomagaliśmy pogodę procentami) powałęsaliśmy się po okolicznych lasach i odbębniliśmy kółko wokół Tamy (żeby nie było znów, że mieszkam w rezerwacie :P). Po powrocie kolacja, gorąca herbatka i do łóżka na drzemkę. Brzmi emerycko, ale jesteśmy usprawiedliwieni faktem iż po wczorajszej karczmie Bogdana i fragmencie kretyńskiego filmu o siostrach wilkołakach zalegliśmy przed samym wschodem słońca. Jakby tego było mało małżonek mój właśnie udał się na nockę....a ja w objęciach maści rozgrzewającej kładę się do łóżka bo jutro mnóstwo spraw przede mną...na samą myśl........


wtorek, 10 listopada 2009

W odwiedzinach :)

Wreszcie udało się! Po miesiącach zgrywania terminów zmobilizowaliśmy się i w niedzielę wieczorem wyruszyliśmy w stronę Wawrzeńczyc. A tam ... już czekały na nas niespodzianki :) Nie wiedzieć z jakiej okazji Nogowie postanowili nas uraczyć przyjemnościami. Jak widać na załączonym obrazku, bardzo trafnie dobrali dla nas prezenty :) Coś dla prawdziwego fana sudoku (to dla mnie), i dla nas obojga przepięknie zredagowana książka kawą i wypiekami pachnąca. Od razu, na własnej skórze przetestowaliśmy jeden z przepisów. Hot Russian zdziałała cuda :) panowie relaksowali się przy Syberii, a my jak zwykle- ciężka praca- farbowanie włosów, opracowywanie fotoksiążki no i ploty...a właściwie wspominki dawnych licealnych czasów. Najmłodszy z rodziny Nogów uraczył nas nauczonymi przez rodziców sztuczkami w przerwach od oglądania reklam. Chłop z niego taki duży, że Bogu dziękować wynalazcy chodzików- ręce opadają od noszenia. Ale oczywiście nie podarowaliśmy sobie zabaw z uciekaniem bobasa w ramionach wujka Bogdana po domu, ku uciesze całej naszej trójki. Ale wszystko co dobre, szybko mija....Na szczęście już niebawem kolejne odwiedziny. Tym razem szczególne- McSiu obchodzić będzie swoje pierwsze urodziny. Dziękujemy Nogi i do zobaczenia wkrótce!

niedziela, 8 listopada 2009

Cz jak czarna dupa czyli witamy w gminie gdzie obcy ginie

Ginie, a jakże. I to bynajmniej nie z rąk niebezpiecznych zbirów. Zginąć tutaj bowiem można w dwojaki sposób: popełniając towarzyskie samobójstwo (dzieląc się obserwacjami na temat okolicznej fauny z osobnikami zasiedziałymi, ślepymi na lokalne anomalia) bądź pozwalając marazmowi zasadzić się flegmą na swoich płucach i po prostu przestać oddychać. Jeśli mam wybór, opcja pierwsza przemawia do mnie bardziej :) Jest jedno miejsce, gdzie obserwacjom i gromadzeniu danych nie ma końca. Nowo powstała, nieźle zapowiadająca się knajpa w naszej niewielkiej CZ (gdzie wybór miejsca na spędzenie sobotniego wieczoru w gronie znajomych ogranicza się do dwóch pozycji) co wieczór gromadzi w swoich ścianach lokalne kurioza. I pewnie gdyby zadbać o trzymanie tubylczych freaków i niespełnionych buców z dala od tego miejsca, miejscówka ta spełniałaby duże wyższe standardy. Bo co za przyjemność uświadczyć w swoim polu widzenia starca z żubrem, który w narkotycznym amoku recytuje wymyślone przez siebie rapowanki przez dwie godziny bez przerwy (i to z pełną gestykulacją oraz charakterystycznymi dla Snoop Doga ruchami ciała). Do tego dokładają się tzw. fest inteligenty, którym wolno wszystko- nawet zasnąć na stole (co oczywiście może zdarzyć się nawet tym mniej inteligentnym, i tu właśnie rola tych za barem, by selekcji dokonywać uważniej i reagować gdy tylko krajobraz zaczyna się zmieniać w pole bitwy). Ale i tak nic nie przebije Buca Autochtona (hugs and kisses for you- niech Ci rosół będzie za słony), który w ramach obrony śpiącego kolegi-inteligenta wyrzyguje pod nosem gówniarskie CHWDP skierowane do napływowego osobnika płci żeńskiej. Aż pozwolę sobie zacytować moją szefową: COME ON!?! Kolejne miejsce spalone. Czyżby powrót do pomarańczowych ścian? Czemu nie, jeśli tylko rdzenny freak show zniknie mi z oczu, a lokalni z mojego stolika będą towarzyszyć :)

wtorek, 3 listopada 2009

Proporcjonalnie Odwrotnie

Znalazłam świetny sposób na brak czasu. A właściwie to znalazł go Bogdan, uświadamiając mi, że szkoda marnować listopadowy urlop na mycie okien i rozmrażanie lodówki. Ta myśl Bogdana krążyła mi po głowie noc całą, aż tu nagle rano, w drodze do pracy, jak grom z jasnego nieba uderzył mnie pewien, jakże oczywisty, fakt. Skoro cały czas narzekam na brak czasu, zaproszenia znajomych na kawę ucinam żałosnym "bardzo chętnie, ale może innym razem" i w biegu prasuję narastające w zielonym pokoju stosy prania-a zmienić się tego nie da (no chyba że wygramy jakąś okrągłą sumkę i nie trzeba będzie pracować) to może wystarczy zmienić podejście do tematu "czas wolny człowieka dorosłego" i za pewnik uznać, że jest go szalenie mało i jest to norma. Wówczas jakikolwiek, nawet najkrótszy wolny moment, będzie dla nas ogromnym zaskoczeniem i będzie przynosił dużo więcej satysfakcji, a może nawet pomysłów na jego wykorzystanie. Tak więc odwracam proporcje w głowie i zobaczymy co z tego wyjdzie. Muszę jeszcze tylko poprzypominać sobie pewne ludowe mądrości w stylu: "w domu ludzie umierają", "leżeć będziesz w trumnie", wciągnąć spodnie na tyłek i wyruszyć do pracy, po drodze załatwić milion spraw, a wieczorem, przed samym snem, kto wie, może czeka mnie odrobina satysfakcji..? :P