niedziela, 6 czerwca 2010

Dłuuuugi, o(d)żywczy weekend

Farciara ze mnie. W robocie okres iście gorący, a mnie udało się wykroić z ostatniego tygodnia sporo wolnego. W poniedziałek w związku z oporządzaniem zdrowotnym mojego jakże nadwyrężonego kręgosłupa do pracy się nie wybrałam, wtorek i środa w pracy minęły jak z bicza strzelił, by znów w czwartek zarzucić problemy w pracy na wieszak....i tak aż do niedzieli. Czwartek, z racji barowej pogodmy i alergicznego (jak mniemam) bólu zatok, spędziłam w łóżku z książką (nic co mogłoby za bardzo pobudzić moje szare komórki do działania, taki zwykły good-night reading, tyle, że spędziłam nad tym cały dzień). W piątek (znów z powodu uwarunkowań pogodowych), grzechem byłoby powtórzyć czwartkowe lenistwo, dałam się więc namówić mężowi mojemu na rowery. Z dumą przyznaję, że wyrżnęłam orła na prostej drodze przy wjeździe na tory i z dumą do dnia dzisiejszego prezentuję odarcia naskórka na prawej ręce, prawej nodze oraz prawym ramieniu (jak za bajtla, chciałoby się rzec). Piątkowy wieczór zakończyliśmy mandatem za usiłowanie spożycia alkoholu (puszka piwa niedopita na grillu ze znajomymi i kilka zadziornych komentarzy w stronę, jakże potrzebnych w naszym kraju, stróżów prawa na nocnym patrolu). Swoją drogą, otrzymujący mandaty wcale nie wyglądali na usiłujących, rzekłabym nawet, szło im jak po maśle, tym bardziej, że wieczór był młody a w planach woda ognista. Do teraz nie umiem sobie wyobrazić jak wygląda ktoś, kto usiłuje spożyć alkohol (może ma zakwasy i ciężko mu podnieść piwo do ust?, albo jedzie tramwajem i za każdym razem, gdy chce się napić rozlewa sobie ten szacowny trunek na koszulę?). W sobotę mieliśmy się wybrać w góry, ale z racji powyżej wspomnianego alkoholowego piątku postawiliśmy na szwędzactwo po wsi. Dotarliśmy na działkę teściowej w celu usunięcia (na jej życzenie) zadaszenia tworzącego jedyne cieniste miejsce na jej posiadłości, co niewątpliwie przełożyło się na jakość naszej niedzieli. Udało nam się wreszcie spotkać z Nogami, którzy uraczyli nas rewelacyjnym prezentem, który sprawi, że nasze ściany nie będą już tak puste. Razem wybraliśmy się na działkę na grilla, a potem szaleństwom nie było już końca (mimo iż, miejsc zacienionych nie było co szukać- widać zresztą poniżej :)). McSiu, po powrocie, postanowił rozgościć się pod prysznicem, by tam zrzucić z siebie słoną powłokę ciężko wypracowanego potu.Weekend odjazdowy, mimo zmęczenia fizycznego czuję się jak nowo narodzona (tak myślę, że gdybym miała własną firmę, dawałabym wszystkim pracownikom raz na miesiąc możliwość długiego weekendu do wybrania w celu polepszenia wydajności oraz jakości pracy, no ale prawdziwość tego założenia zostanie przetestowana jutro....., bo do pracy wracać czas :)). Poniżej kilka fotek dzięki uprzejmości rzeczonej wcześniej Nogi- a konkretnie Agnieszki Nogi (fotoklaser.pl)







2 komentarze:

  1. hahah trzeba było jakies foto z taczkami wrzucić;)

    OdpowiedzUsuń
  2. wrzucę wrzucę, rano na szybko już nie zdążyłam wszystkich przejrzeć :) a zdjęcia wyszły rewelacyjne ;)

    OdpowiedzUsuń