poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Pitch Black, Damn Tired, Absolutely Parched- czyli najbardziej nieplenerowy plener ślubny. Mój i mojego męża górnika:)

Po kilkunastu mailach, kilkudziesięciu telefonach i jednej osobistej wizycie na Kopalni Guido udało nam się zorganizować tzw. plener. Bo chyba z definicji, to co robiliśmy 320 m pod ziemią plenerem nazwać nie można. Życzeniem wielkim Bogdana była sesja górnicza (z racji wykonywanego zawodu)-i tu oddycham z ulgą, że małżonek mój nie jest rzeźnikiem. Choć i tak bez krwi się nie obeszło- nogi obtarłam mistrzowsko. Wcale nie dlatego, że nie umiem chodzić w szpilkach! Przyjmuję zakłady, że żadna kobieta nie wyszłaby cało po takim spacerze.
A zapowiadało się tak niewinnie- nasz fotograf Michał wraz ze swoim asystentem Wojtkiem (również fotografem :) jak sam podkreślił- choć w mojej głowie zawsze zostanie człowiekiem wieszakiem, bardzo sympatycznym wieszakiem, jako że w swej uprzejmości nosił za nami wszystkie graty) pojawili się punkt 12.00 z białą parasolką w ręku. Taka ekipa na Guido już chyba nigdy się nie pojawi :) Warunki fotkowe kiepskie, ale dzięki profesjonalizmowi chłopaków, zapałowi Bogdana i moim zaciśniętym z bólu zębom daliśmy radę:) I to jeszcze jak! a zresztą możecie podziwiać sami na blog.mhfoto.pl. I jeszcze na koniec pamiątkowe zdjęcie i bieg na zimne piwko :) felt like heaven... A Michał? Michał jest wielki, jak zresztą widać na załączonym obrazku :)

czwartek, 27 sierpnia 2009

Świeżo upieczeni

No i wybił nam miesiąc :) Głowa zaprzątnięta tysiącami spraw codziennych, a wieczorem na stole czeka butelka wina, ser i szynka....zupełnie jak na trzeciej randce. A trzecia randka była przełomową i tak już sobie zostaliśmy razem. Miliony planów i marzeń. A codziennie dochodzą nowe. Czy starczy nam czasu? Chyba się starzeję...ale babcine "byle tylko zdrowie" aż ciśnie się na usta :) I tego sobie i mężowi mojemu życzę :*

sobota, 22 sierpnia 2009

Targ staroci w Krakowie my ass :)

Zgodnie z zapowiedzią sobotę spędziliśmy w Krakowie. Do Nogów dojechaliśmy dość późnym wieczorem w piątek, ale Maks i tak dzielnie czekał na gości. W planach mieliśmy wczesną pobudkę i i dzikie zakupy na targu staroci, największym w całej Polsce, oczywiście. Gdy dotarliśmy na miejsce, oczom naszym pojawiło się kilka stolików z wystawkami monet i stylizowanych na starocie krzeseł. Celem podróży był stary, kremowy obrus. Jedyny jaki udał nam się znaleźć był świeżo wydziergany przez jedną z Krakowianek, rozmiary natomiast nie dla nas :)



Na targi staroci to my jednak zapraszamy wszystkich do Bytomia :)
Tyle dobrze, że Kraków pięknym miastem jest, a spacer sprawdza się świetnie w ramach pośniadaniowego rozruchu. Największą rewelacją spaceru okazał się (a jakżeby inaczej!) krakowski obwarzanek zagubiony przez Mistrza Yodę (a.k.a Maks).
W drodze do Skały zarządzono segregacje płciową w samochodach i tym sposobem udało się spedzić kilka chwil na przyzwoitych plotach :) z resztą ten uśmiech mówi sam za siebie...




Wszyscy bawili się przednio, Mistrz Yoda natomiast już nigdy nie będzie taki sam.




Do następnego razu Nogi!

Bringing smile on women's faces ...

A tutaj kilka fotek na zachętę dla Was kochane czytelniczki :) Warto dbać o siebie, warto zrobić się na bóstwo od czasu do czasu- żadna dieta, czy kolejny fakultet nie wywoła takie uśmiechu na twarzy kobiety jak świadomość własnego piękna. Już niebawem sformalizuję swoje hobby papierkiem i kto wie jak się dalej potoczą losy mego hobby:) Póki co makijaż weselny, studniówkowy, okazjonalny...Może charakteryzacja będzie kolejnym krokiem? Chętnych do współpracy zapraszam do kontaktu (a.groborz@poczta.fm) :) Niebawem kolejne odsłony mojej pracy. Może seria "przed i po" ?? We'll see ...

czwartek, 20 sierpnia 2009

Mój antyczny mąż :)

Należy spodziewać się zmian. Zmian w wystroju. Wystroju naszego mieszkania oczywiście. Małżonek mój wpadł na genialny pomysł ocieplenia naszych prostych, praktycznych, minimalistycznych wnętrz elementami rodem z "Nocy i dni". Nie należy się więc dziwić, jeśli zacznę zwracać się do niego Bogumił, a sama zalegnę w małżeńskim łożu powalona migreną. Just kidding :) Pomysł owy uważam za baaaaardzo celny i radośnie przystępujemy do pozbycia się wrażenia tymczasowości w naszych wnętrzach. Na dobry początek na stole zagościła pękata cukiernica w towarzystwie dzbanuszka na mleko, obie elegancko zamieszkałe na zgrabnej tacy. Teraz ewidentnie brakuje kremowego, szydełkowego obrusu na stół. Ale to pewnie za chwilę się zmieni- w sobotę wybieramy się z Nogami do Krakowa na targ staroci! Nie uwierzę dopóki nie zobaczę się na którymś ze zdjęć Aguli :)


środa, 12 sierpnia 2009

Spirit of Ecstasy - Afternoon with Rolls-Royce :)

Eksperymentując w kuchni z laptopem i wielkiezarcie.com, porwał mnie angielski styl i klasa i już po chwili w całym domu zapachniało cynamonem... Może nikt nie kupiłby moich rollsów za 2 miliony dolarów, ale na pewno Bogdan się skusi po powrocie z pracy :) Cynamonowe ślimaki cudownie kompnują się z twórczością Zadie Smith- jak tylko skończę Białe Zęby skrobnę trochę wrażeń a póki co zmykam do lektury.

Moje pierwsze L4 :)

Niesamowite to uczucie wstawać rano bez budzika i nie musieć nakładać makijażu, obcasów i gnać do pracy! Nie da się tego uczucia porównać do urlopu, bo wtedy zazwyczaj coś jest fajnego do roboty, a na L4 człowiek po prostu musi sobie atrakcyjnie organizować czas albo dostanie odleżyn. Jako że chodzić mogę to biegam troszkę po lekarzach, ale przede wszystkim ogarniam sobie nasz domek. Trochę mądrego zarządzania przestrzenią, czasem i finansami nikomu nie zaszkodzi. A oto owoc kulinarnych fantazji śniadaniowych:
Kokilka a la Jelka :)

wtorek, 11 sierpnia 2009

my blueberry moments

Przepis:
  • garść lesnych owoców do wyboru (te z Mazur najlepsze)
  • zsiadłe mleko (najlepiej te uchowane samemu)
  • cukier do smaku
wszystko razem zmiksować i już :) a wrażenia przecudne....mmmm
Serwować z miłością i miętą do przyozdobienia.

Jedziemy na Mazury!

Odpowiadając tymi słowami na zapytania bliskich nam ludzi "A dokąd to w podróż poślubną?" przyszło nam się spotkać z mieszanką niezrozumienia i politowania na twarzach rozmówców. Mhm...na Mazury (ale po co?) Kiepsko z kasą, czy co? Jest przecież tyle pięknych (czyt. trendy) miejsc na świecie, że szkoda czasu na jakieś tam Mazury! A nam się po prostu wymarzył domek w lesie na obszarze bez zasięgu, z własnym pomostem i łódką do dyspozycji 24/7, grillowanymi udkami na piwie i nocnymi rozmowami ze znajomymi. Zanim ostatecznie zapuściliśmy się w mazurską dzicz, tak trochę dla usprawiedliwienia poprzedzającego nas tygodniowego nicnierobienia, wybraliśmy się na przelotówkę przez Mrągowo, Mikołajki, Ruciane, Szczytno, Olsztyn zahaczając o ostatni niewłasnoręcznie przygotowany obiad. W Mikołajkach trochę się pozakupowaliśmy- aniołki na wieczną miłość dla świeżo poślubionych Puszkiewiczów, kichy ziemniaczane, o których na Śląsku nikt nie słyszał, i mały surprise dla syna Nogów- Maksiora (ale o tym na razie cicho sza!) Po lodach świderkach wróciliśmy do Miłuków.

O słodkie lenistwo!
Do środy, kiedy to dołączyli do nas wyżej wspomniani Puszkiewicze (Mazurzanie z krwi i kości), czas upływał nam na pierwszych poślubnych wakacyjnych igraszkach i romantycznych wieczorach przy świetle księżyca. Duuuuużo odpoczynku, śpiewające ptaki na drzewach i wino w kieliszku.... Chronieni wakacyjnym szczęściem udało nam się uniknąć nalotu komarów- ledwo dwa ukąszenia na tydzień! Nieźle, co?
Wiedziony szczęściem początkującego, Bogdan złowił pierwszą w swoim życiu rybę :) niby nie duża ale za to jak wielką radość wywołała na twarzy mojego męża. Okonik jak się patrzy! Jednakże już wkrótce pojawił się dyskomfort ściągania ryb z haczyków, starając się nie wybebeszyć tych maluchów. I tu pomocny okazał się alkohol...i to wcale nie do dezynfekcji:)


W środę dołączyli goście, a w piątek następni. W prezencie otrzymałam świetlny miecz na Bogdana, a Bogdan zebrowe kółko ratunkowe - i od razu role się odwróciły- Gosik trenowała ruchy ratunkowe z zebrą w talii, a Bogdan dzierżył migający miecz mocy.