wtorek, 11 sierpnia 2009

Jedziemy na Mazury!

Odpowiadając tymi słowami na zapytania bliskich nam ludzi "A dokąd to w podróż poślubną?" przyszło nam się spotkać z mieszanką niezrozumienia i politowania na twarzach rozmówców. Mhm...na Mazury (ale po co?) Kiepsko z kasą, czy co? Jest przecież tyle pięknych (czyt. trendy) miejsc na świecie, że szkoda czasu na jakieś tam Mazury! A nam się po prostu wymarzył domek w lesie na obszarze bez zasięgu, z własnym pomostem i łódką do dyspozycji 24/7, grillowanymi udkami na piwie i nocnymi rozmowami ze znajomymi. Zanim ostatecznie zapuściliśmy się w mazurską dzicz, tak trochę dla usprawiedliwienia poprzedzającego nas tygodniowego nicnierobienia, wybraliśmy się na przelotówkę przez Mrągowo, Mikołajki, Ruciane, Szczytno, Olsztyn zahaczając o ostatni niewłasnoręcznie przygotowany obiad. W Mikołajkach trochę się pozakupowaliśmy- aniołki na wieczną miłość dla świeżo poślubionych Puszkiewiczów, kichy ziemniaczane, o których na Śląsku nikt nie słyszał, i mały surprise dla syna Nogów- Maksiora (ale o tym na razie cicho sza!) Po lodach świderkach wróciliśmy do Miłuków.

O słodkie lenistwo!
Do środy, kiedy to dołączyli do nas wyżej wspomniani Puszkiewicze (Mazurzanie z krwi i kości), czas upływał nam na pierwszych poślubnych wakacyjnych igraszkach i romantycznych wieczorach przy świetle księżyca. Duuuuużo odpoczynku, śpiewające ptaki na drzewach i wino w kieliszku.... Chronieni wakacyjnym szczęściem udało nam się uniknąć nalotu komarów- ledwo dwa ukąszenia na tydzień! Nieźle, co?
Wiedziony szczęściem początkującego, Bogdan złowił pierwszą w swoim życiu rybę :) niby nie duża ale za to jak wielką radość wywołała na twarzy mojego męża. Okonik jak się patrzy! Jednakże już wkrótce pojawił się dyskomfort ściągania ryb z haczyków, starając się nie wybebeszyć tych maluchów. I tu pomocny okazał się alkohol...i to wcale nie do dezynfekcji:)


W środę dołączyli goście, a w piątek następni. W prezencie otrzymałam świetlny miecz na Bogdana, a Bogdan zebrowe kółko ratunkowe - i od razu role się odwróciły- Gosik trenowała ruchy ratunkowe z zebrą w talii, a Bogdan dzierżył migający miecz mocy.

2 komentarze:

  1. I o to chodzi, by powiedzieć "nie", my chcemy teraz jechać na Mazury, a nie na Ibizę. Sam od lat tak spędzam wakacje, wyszukane miejsca, w których nie byłem, a inni nigdy nie zajadą, bo nie są to miejsca trendy, bo to tylko polskie kąty, na kilka lat mam zaplanowane wyjazdy w Polskę a Café del Mar znam tylko z jej słynnej muzyki i to mi wystarcza. Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulujemy założenia wyczekiwanego bloga, najtrudniejszy pierwszy wpis, teraz już będzie z górki, a nawiązują do tematu żałujemy że nas tam nie było...

    pozdrowienia

    Max i reszta :]

    OdpowiedzUsuń