wtorek, 21 grudnia 2010
wtorek, 9 listopada 2010
Porządkujemy się
Nie da się niestety odwołać świątecznych porządków- w końcu przynajmniej raz w roku do szafek trzeba zajrzeć, pousuwać wdzianka nadające się już tylko na Fancy Dres Parties, zetrzeć kurze z lamp i zrobić trochę miejsca na klamoty, które zbierać będziemy przez cały następny rok.
Lista chemikaliów porządkowych przygotowana, nic tylko wybrać się na zakupy. Może dzisiaj się uda. Wykorzystujemy pierwszy od miesięcy tydzień, kiedy to Bogdan chodzi na poranną zmianę i można coś razem porobić po południu. Z tym robieniem rzeczy razem, to, jeśli chodzi o sprzątanie, wygląda to tak, że ja tylko nadzoruję prace i staram się mocno motywować Bogdana, podczas gdy to on jest głównym wykonawcą. Dlatego też proszę się nie dziwić dlaczego tak szybko zaczęliśmy- podział obowiązków zniesiony, a Bogdan obarczony całą brudną robotą. Mam nadzieję, że buntu nie będzie :)
środa, 20 października 2010
Niemowlęce wiano by Nogi :)
Kolejnym celem wizyty było odebranie Maksiowej wyprawki :) Aga zdecydowała, że mam wykorzystać co tylko się da, następnie podokładać dziecięcych rzeczy, zamknąć szczelnie i czekać, a nuż niebawem poprosi mnie o zwrot :) Mimo iż jeszcze długa droga przede mną, z ogromną chęcią poprzeglądałam ubranka, podzieliłam na rozmiary i teraz czekają sobie na wypranie ;)
Przy przeglądzie ciuszków towarzyszył nam ich właściciel ;) mieliśmy ubaw po pachy z jego niemowlęcą piłeczką :) Check this out!
Goście Goście :)
Pewnej jesiennej soboty na spacer do Czerwionki przyjechali goście z Piekar. Rodzinka Nogów (Nóg? nigdy nie wiem :)), sztuk 3 i rodzina Groborzów, sztuk widocznych 2 (a może nawet 2,5 biorąc pod uwagę moją aktualną wagę:) ) wybrały się na karmienie kaczek i łabędzi na Tamie. Mały Maks utaszczył bochenek krojonego chleba nad wodę i radości nie było końca. Kaczki nie dawały za wygraną i już po chwili chleb się skończył, a my skierowaliśmy kroki do najbliższego parku. Maks z płaczem na ustach pożegnał ptactwo wodne :)
Na szczęście zabawy w liściach i konkurs na największy brzuch okazały się na tyle atrakcyjne, że łzy szybko wyschły z policzków. Gdyby tyko wieczory jesienne nie bywały tak chłodne, na pewno zagościlibyśmy w parku na dłużej. Ponadto Bogdan planował na kolację smakowite sandwiche- co dodatkowo zmotywowało nas do szybkiego powrotu :)
A poniżej dokumentacja fotograficzna:)
środa, 6 października 2010
Zabobonem ciąża stoi
- Ciężarnej nie wolno przechodzić przez kałużę, bo grozi to wodogłowiem (domyślam się, iż chodzi o nabyte wodogłowie ciężarnej na wskutek gnicia mózgu)
- Ciężarnej zabrania się siedzenia z założoną nogą na nogę (ma to zapobiec zmiażdżeniu główki dziecka- a przecież co chwila widzimy ciężarówki w takiej pozycji, nie ma bowiem bardziej komfortowej pozycji siedzącej dla kobiety dźwigającej przed sobą 10 kg nadbagażu)
- Ropiejące oczka dziecka po urodzeniu są rezultatem częstych łóżkowych igraszek rodziców w czasie trwania ciąży ( A fe! Świntuchy!)
- Ciężarna koniecznie powinna na okres trwania ciąży zamknąć się w łazience, a na świeżym powietrzu przebywać tylko z opaską na oczach, jako że patrzenie na słońce w rezultacie doprowadzi do urodzenia potomka bez przerwy zanoszącego się płaczem, a patrzenie na księżyc sprawi, że bobas urodzi się łysy. Można też wybrać, które zło mniejsze i przestawić się dowolnie na tryb życia dzienny bądź nocny.
- Ciężarna, która zapatrzy się na osobnika rasy afroamerykańskiej doprowadzi do urodzenia czarnego dziecka. To samo pewnie nastąpi po zapatrzeniu się w osobniki innych ras. I tłumacz to potem mężowi.
- Jeśli chce się urodzić przyzwoitego obywatela, należy trzymać się z dala od brudnych garów- pochlapanie brzucha podczas mycia naczyń doprowadzi do uzależnienia alkoholowego potomka
- Ciężarnej nie wolno zerkać przez judasza, gdyż może to doprowadzić do urodzenia zezowatego potomka. Niemniej jednak, dużo bardzie niebezpieczne wydaje się być otwieranie drzwi bez uprzedniego zerknięcia przez wizjer, ale to kwestia do rozważenia osobiście.
- Owinięcia pępowiną unikamy pozbywając się wszelkiego rodzaju korali, łańcuszków jak również staramy się nie przechodzić pod zwisającymi kablami.
Na koniec tylko dodam, że gdy ze świeżo urodzonym dzieckiem wybierzecie się na spacer a podbiegnie do Was sąsiadka, tudzież ciotka, babka (po ludziach urodzonych po roku 1970 takich zachowań się nie spodziewam) i totalnie z zaskoczenia splunie obok wózka, to możecie tylko serdecznie podziękować. Tym właśnie mało zacnym gestem odgoniła wszystkie nieszczęścia jakie malcowi mogły się w całym jego życiu przytrafić. Z narażeniem na zarobienie plaskacza w pysk od rodzica noworodka.
poniedziałek, 4 października 2010
Update filmiku by Bogdan
piątek, 1 października 2010
Młody Groborz 12 tydzień
środa, 29 września 2010
My Husband's Music Mind
p.s. Niespodzianka u samej góry! Tego się nie spodziewałam :* Can't believe my eyes!
wtorek, 17 sierpnia 2010
6.40 Niedomówienie
-Co to są za ptaki, te czarne.
-Wrony. Zjadają właśnie ze śmietników resztki po ludziach.
- To ktoś tu umarł?
poniedziałek, 16 sierpnia 2010
Wyrazy nieprzyzwoite
- Rejestracja od 8.00!?- rzecze kobieta o wątpliwie sympatycznym usposobieniu. Racja dopiero 7.58.
- Już można.- wybiła 8.00
Po zarejestrowaniu, czekamy na panią doktor. Proszę Bartka, by, jeśli zapytany przez panią doktor co się dzieje, zamiast słowa "rzygam", użył lepiej brzmiącego z ust ośmiolatka "wymiotuję".
Pani doktor zadaje mi szereg pytań i zabiera się za Bartka.
-Sikałeś rano?
- Nie.
- Wczoraj, przed snem na pewno.
- Też nie. Rzadko sikam. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio.
Podpowiadam pani doktor, że z kupą ma to samo (może gromadzi gdzieś pod skórą).
Ostry nieżyt żołądka. Z przymrużeniem oka na to niesikanie i niekupkowanie.
- Dieta przez dwa dni. Do jedzenia tylko suchary. Do picia Coca-Cola. Najlepiej nieodgazowana. Jak się człowiek nagazuje to łatwiej potem sobie pobąkiwać czy nawet rzygnąć.
Bartek zaskoczony słowami pani doktor, spogląda na mnie niezrozumiale.Gdy tylko opuszczamy gabinet, dziękując za pomoc:
- To jak to jest? "Rzygać" to chyba jednak fajne słowo, co?
- Przyzwoite, jak się okazało. Z powrotem wracamy taksówką, bo nie ma już busa.
- To się rozumie.
- Jeszcze tylko do apteki po czopki.
- Po czepki do apteki? i co będziemy z nimi robić?
- Po czopki, takie jakby naboje, które wkłada się do pupy.
- Tabletki do dupy? To ja lepiej je połknę.
- Nie można. Nie wkładała ci mama nigdy czopków?
- Nie- odpowiada z obrzydzeniem na twarzy.
W taksówce, na tylnym siedzeniu znajdujemy lizaka. Nieodpakowanego. Nówka. Pewnie ktoś zostawił. Może wnuki taksówkarza.
- Wypadł pani lizak- szeptem informuje mnie Bartek.
- To nie mój. Już tu leżał zanim weszliśmy. Możesz go sobie wziąć- wciąż szeptem oczywiście.
- Ukraść?
- Zaraz tam ukraść. Włóż go niezauważalnie do kieszeni i już. Nagroda za pierwszy w Twoim życiu czopek.
Płacimy za taksówkę, biegiem do pokoju. Nakładam rękawiczki, Bartek ściąga gacie. Rach ciach i po wszystkim.
- I jak?- pytam.
- Było dziwnie.
niedziela, 8 sierpnia 2010
Pieniny za 4 zł

Poniżej wersja dla dzieci poniżej 6 roku życia oraz obcokrajowców:


sobota, 31 lipca 2010
Nie muszę nic - mój pierwszy urlop pod namiotem.
Z powodu licznych nieudanych prób naprawy klimatyzacji w samochodzie Domi, opóźnieni, wyruszyliśmy z Czerwionki w poniedziałkowy wieczór. Ja, Bogdan, Domi i Edłord w samochodzie pełnym totalnie zbędnych (jak się okazało w dniu powrotu) rzeczy. Czas podróży mijał dość szybko, drogi pustawe a po podziale trasy na głowę przypadało ledwo ponad 200 km na kierowcę. Bułka z masłem. Mimo częstych przerw na papierosa, siku oraz konsumpcję jaj i kotletów, tuż po świcie w ramach konkursu Edłord jako pierwszy zobaczył morze.
Chwilę później, po 6.00, na polu przywitał nas lekko zawiany pseudo-ochroniarz, dając pełną swobodę w doborze miejsca do rozbicia. I tak już po 20 minutach byliśmy rozłożeni i gotowi do powitania z morzem, piwo otwarte, papieros odpalony. Po całonocnej podróży wszyscy aż drżeli, by rozłożyć ręczniki na plaży i pogrążyć się w lenistwie i degrengoladzie. Wtedy to pojawił się właściciel pola, prosząc o przesunięcie namiotów bardziej w lewo, by umożliwić przeprowadzenie drenażu gleby (?!?).
Dwadzieścia minut później, jako pierwsi plażowicze w całym Władysławowie, leżeliśmy na plaży odszyfrowując przekaz przepływających nad nami chmur, rozkoszując się jakże rzadką chwilą w życiu dorosłych ludzi, kiedy to nic nie trzeba robić. Rzadko udaje mi się wyłączyć dorosłość, do tego stopnia by w pół drogi z Rozewia do Chłapowa uciąć sobie drzemkę na plaży, bo po prostu poczułam się senna. Totalnie nieznany mi stan nicniemuszenia. Nie taki odgórny, sztuczny. Taki najbardziej od-wewnętrzny.
Dnia trzeciego wszyscy wyruszyliśmy w poszukiwaniu mało zacielonej wczasowiczami plaży, z namiotem plażowym pod ręką, piwami w torbie oraz najbardziej hitową grą karcianą tego lata - UNO. Głównie graliśmy na życzenia i rozkazy, choć co odważniejsi w drodze na Hel, poszli na całość i z każdą przegraną ochoczo pozbywali się jakiegoś elementu garderoby. Docierając do celu wycieczki, w samochodzie na pięciu podróżujących, tylko trzej pozostali w ubraniach, z tego dwóch nie biorący udziału w rozgrywce.
Nieświadomi regulacji użytkowania plaży, trzy noce pod rząd spędziliśmy ogrzewając się ciepłem płomieni ogniska. Były kiełbaski, spalone kartofle, body-shot'y jak i szampan z okazji naszej rocznicy ślubu, podarowany nam przez współtowarzyszy urlopu (przy okazji raz jeszcze podziękuję za pamięć :)).
Będąc nad morzem od ryb człowiek się nie odgoni. Od tych na talerzu, rzecz jasna. I tu, ku przestrodze rybnych laików- zamawiając turbota, odpuście sobie dodatki, a najlepiej potraktujcie go jako danie dla czteroosobowej rodziny. Ku mojemu zdziwieniu, Bogdan dał radę rybie wielkości jego głowy. Gratuluję :)
Nie da zebrać się tego tygodnia w jeden post. I tak najwięcej pozostanie w nas. Dla mnie urlop w Chłapowie prześcignął w rankingu Rodos all-inclusive sprzed dwóch lat, dla kogoś z ekipy były to wakacje życia. Przy następnym planowaniu urlopu pamiętać należy, że miejsce tak na prawdę nie ma żadnego znaczenia. Do zobaczenia, mam nadzieję, za rok na Mazurach!
piątek, 16 lipca 2010
Piwo na patelnię
poniedziałek, 12 lipca 2010
Przed urlopem, w upałach, z książką w ręce prawej i zimnym piwem w ręce lewej
- jednoczesna aplikacja zimnej wody w misce (do użytku zewnętrzno-stopowego) oraz zimnego piwa do użytki wewnętrznego
- zimny prysznic, jak również zimne bicze wodne
- rezygnacja z kołderki na rzecz prześcieradła (może przed snem warto je włożyć do lodówki na kilka godzin?)
- zakaz otwierania okien od zachodu w ciągu dnia, całodzienne wykorzystanie rolet
- arbuz prosto z lodówki
piątek, 2 lipca 2010
Odsyłam się do Waszych sumień
niedziela, 27 czerwca 2010
Z cyklu: (nie)wydarzennik: Świadomi praw i obowiązków
czwartek, 24 czerwca 2010
Z PROCHU POWSTAŁEŚ… a dalej co?

Mary Roach SZTYWNIAK Osobliwe życie nieboszczyków
Po skończonej lekturze pierwszej popularnonaukowej książki amerykańskiej dziennikarki Mary Roach, standardowe procesy gnilne pochowanych zwłok, czy kremacja nieboszczyka wydają się być najnudniejszym sposobem na spędzenie wieczności. Aż trudno sobie wyobrazić ile przygód i atrakcji może spotkać nasze ciało, jeśli tylko dopilnujemy formalności za życia. Grube, kościste, niskie, wysokie, zdrowe czy chore, ludzkie zwłoki mogą być po prostu użyteczne, a Mary Roach w dociekliwy i pełen dobrego smaku sposób, wplatając elementy historii anatomii i chirurgii, na tacy podaje czytelnikowi kilka pomysłów na funkcjonalne życie pozagrobowe.
Materiały do swojej książki Roach zbierała w oparciu o korespondencję, rozmowy telefoniczne oraz spotkania z ludźmi parającymi się tą „brudną robotą” na całym świecie. Bezpośredni kontakt ze znawcami tematu- specjalistami od trupów, jak również liczne przypisy i obszerna bibliografia, dowodzą, że SZTYWNIAK, to bynajmniej nie kolejna pozycja o trupach z serii How Sick Can One Get? czy Znajomy Znajomego Wspominał Znajomemu Znajomych. W poszukiwaniu rzetelnej informacji Mary Roach przygląda się zwłokom swobodnie gnijącym pod otwartym niebem w zagajniku zaadaptowanym przez naukowców Kliniki Medycznej Uniwersytetu Tennessee, obserwuje nieboszczyka przyjmującego ciosy za pomocą impaktora linearnego na Uniwersytecie Stanowym Wayne, a nawet spotyka się z ekspertem balistycznym policji Los Angeles Duncanem McPherson’em, dowiadując się, że w wojsku najważniejsza sprawa to zimna krew, to też nieboszczykom nietrudno się tam dostać.
Opisując nie tylko fakty, lecz przede wszystkim własne wrażenia ze spotkań i rozmów, jak również odczucia w stosunku do niejednokrotnie nieznośnych widoków czy zapachów, Roach adresuje swoją książkę do grona czytelników nieco szerszego, niż tylko to biegle posługujące się terminologią medyczną. Jakkolwiek zatrważające mogą się wydać jej kulinarno-trupie porównania, („Haki do odciągania skóry oraz rozwieracze, rozłożone (…) jak układa się sztućce w restauracjach”, ludzkie mięso „jak każde mięso przechowywane w lodówce, zaczyna wysychać.”) dodają one klimatu swojskości i pozwalają na oswojenie tematu poprzez przełożenie go na język zwykłego „zjadacza chleba”, bo czy jest coś do czego trafniej można porównać skore umarlaka niż „luksusowy japoński papier ryżowy?
Sztywniak to również doskonały zbiór ciekawostek i herezji na temat ludzkiego ciała, zarówno żywego jak i martwego. Aż korci by przygotować na jej podstawie rodzinny quiz na niedzielne popołudnie, któremu spokojnie można by nadać tytuł „Przyszły sztywniaku, niech śmierć Cię nie zaskoczy!”, bo i gdzie indziej szukać tylu frapujących nowinek na tematy: czy nieboszczyk pierdzi? ile waży ludzka głowa? jak przetestować nieboszczyka, by wykluczyć wszelkie oznaki życia? dlaczego to głównie mężczyźni wychodzą cało z katastrof lotniczych? w jakim organie przebywa ludzka dusza? dlaczego kobiety zjadają własne łożyska?
A w trakcie czytania polecam robić notatki, bo nie sposób spamiętać choćby ułamka prezentowanych w książce informacji.
Z cyklu: (nie)wydarzennik: Założę Ci teczkę
Udało się, jestem pierwsza. Dosłownie. Nawet jeszcze nie ma nikogo z pracowników ale to dobrze- zrobię dobre wrażenie. Że tak bardzo mi zależy. Bo zależy. Żeby nie bolało.
Punkt ósma pojawia się lekarz. Niesamowite. A jednak się da!
- Białko i erytrocyty w moczu, niedobrze. Żołądek ok. Wątroba też.
- To dobrze, że poprosiłam o to dodatkowe badanie moczu.
-(Cisza)- unosi oczy w taki sam sposób jak ja, gdy rozmawiam z upierdliwym klientem (mieszanka długiego, głębokiego westchnienia z głośno wypowiedzianym tylko w swojej głowie O, żesz kurwa, kill me every moment I live is agony!). Zbyt oczywiste. Teraz to widzę. Muszę popracować nad tym.
- W poniedziałek na USG. Tylko się nie spóźnić, bo pan Darek nie czeka i jedzie dalej.
- Się wie. A te wyniki to takie bardzo kiepskie?
- Patologia to to nie jest, ale wyjaśnić trzeba.
- A no, trzeba. Żeby nie bolało.
Wcześnie jeszcze, a nastrój towarzyski. Udaję się więc do kiosku. Zalega mi od wczoraj Polityka. Znów nie mam gotówki. Czy kiedyś RUCH wyjdzie z jaskiń i wprowadzi terminale płatnicze? Czy ja się kiedyś zmobilizuję do trzymania jakiejś awaryjnej gotówki w portfelu? Na przekupstwo wezmę batoniki muesli. Obie je lubimy.
- Dzień dobry! – wypowiedziane pod melodię The Sound of Music.
- Dzień dobry!- moja, równie entuzjastyczna wersja. – Politykę wczorajszą se wezmę, na krechę.
- Jest jeszcze film.
- Jaki?
- No, wojenny, do kolekcji. Listy z Iwo Jimy.
- O Jezu. Niech będzie.
- Kim był ten Iwo Jima?
- Wyspą. Coś jak lądowanie w Normandii.
- Mhm. Są też łamigłówki z Polityki.
- Super, biorę. O, nowe Charaktery.
Wertuję kartki. Przebiegam wzrokiem po zawartości. Czemu młoda, atrakcyjna kobieta wybiera starego, sporo mniej atrakcyjnego pryka? Obcokrajowca, najczęściej. Taki to pierwotny instynkt kobiety. Za czasów mamucich, to bardziej starszy niż młodszy potrafił upolować obiad. Irlandzki Pryk ze zdjęcia, u boki jędrnej, jeszcze, Polki, bynajmniej nie wygląda mi na myśliwego. Dlaczego obcokrajowiec? Też mi pytanie. Autor chyba dawno nie widział sześćdziesięcio paroletniego Polskiego emeryta. Z resztą- bardzo możliwe, niewielu dożywa.
- Nie bierz tego, same bzdety a drogie.
- Nie biorę.
- Może założę Ci teczkę. Jak już wyjadę, to ta kolejna będzie wiedziała co bierzesz.
- A jaka będzie?
- Ta kolejna?
- Moja teczka.
- Kolorowa w kwiatuszki.
- To poproszę.
- A kiedy będziesz?
- Teraz jak mam dług, to nieprędko.
wtorek, 22 czerwca 2010
niestrawne L4

I znów w okresie bardzo pracowitym w firmie ja leniuchuję. Nie jest to, co prawda, dla mnie żaden wypoczynek i chyba, szczerze mówiąc, wolałabym być na chodzie. Tym bardziej, że przede mną seria badań i siedzenie w poczekalniach. No cóż...wnętrzności też musiały dać o sobie znać (zaraz po przydatkach, kręgosłupie i jeszcze bardziej wstydliwych dolegliwościach - I-m not getting any younger, no, no...:) mam wielką nadzieję,że to nic poważnego i wkrótce będę mogła skrobnąć coś na bloga popijając winko :) póki co zakaz smażonych potraw, zakaz alkoholu i tylko lekkostrawne posiłki w małych ilościach....oby to mi wyszło na zdrowie.
niedziela, 6 czerwca 2010
Dłuuuugi, o(d)żywczy weekend








poniedziałek, 26 kwietnia 2010
Girly weekend, czyli gdy kota nie ma....
poniedziałek, 19 kwietnia 2010
Panie doktorze, mam problem- nic mnie nie cieszy :(
piątek, 26 marca 2010
WYDARZENNIK (eng.trans. BULLSHITTING)
wtorek, 2 marca 2010
babole babule i inne bla bla
A z nadejściem wiosny może uda mi się coś pstryknąć z nowym obiektywem. I znów blog wróci do normy :) Tego wpisu, Mistrzu Joda, nie czytaj- taki bełkot nie wpływa dobrze na młode umysły. A długoterminowy projekt i przeziębienie tylko przepełniają czarę, która miejmy nadzieję, przeleje się na urlopie. W środku lasu. Z książką w ręce, i ciepłymi plecami Bogdana.
Bliskie mi osoby na pewno wybaczą chwilowe zawirowania i brak czasu. Nawet jeśli nie zrozumieją.
Ściskam :*
niedziela, 17 stycznia 2010
Impresje przedurodzinowe
Kobiety ponoć niechętnie mówią o swoim wieku, ja jednak dotarłam do miejsca w swoim życiu, gdzie w zdaniu "już wybija mi dwudziesta siódma wiosna", z pełnym przekonaniem "już" zamieniam na "dopiero". Zanim udało nam się siebie nawzajem poskromić po latach ciężkiego hedonizmu, jeszcze przed podpisaniem cyrografu w banku na kolejne dwadzieścia lat i publicznym zaobrączkowaniem, każde kolejne urodziny były dla mnie przytłaczające jak lawina śnieżna, spod której ciężko się wykopać bez pomocy jakiejś przyjacielskiej łapy (że o beczułce z rumem nie wspomnę). Tak bardzo brakowało odrobiny stateczności, męskich perfum w łazience, wspólnie podejmowanych decyzji- po prostu własnej rodziny i to wcale nie z racji przymusu społecznego. Teraz, gdy rodzina się toczy, a póki jeszcze jest nas tylko dwóch, jutrzejsze urodziny witam z dużą dozą optymizmu. Mam dopiero dwadzieścia siedem lat i czas najwyższy zająć się sobą. Swoim zdrowiem, sprawnością fizyczną, a z nadejściem wiosny wymianą garderoby i włosów, a przede wszystkim podejściem do życia. Ponoć co czternaście lat człowiek czuję potrzebę diametralnych zmian- co prawda rok wcześniej, ale zmiany nadejdą....mam nadzieję. Pasji szukać nie będę, pewnie same mnie odnajdą. A może wrócę do tych, które w okresach remontowo-organizacyjnych tak mocno zaniedbałam? Niech już tylko skończą się remonty, to na pewno odżyjemy. Razem. Tutaj zmian nie będzie :)